zawalcz.








Na 65 godzin świat stanął do góry nogami. W tym czasie nastąpiło trzęsienie ziemi, tsunami i deszcz spadających gwiazd. Setki uśpionych motyli wzniosło się w powietrze, a ja czułam każdy trzepot ich skrzydeł.
Dobra, kłamałam. To były beznadziejne 65 godziny, a w ciągu ich trwania nie było żadnego wielkiego wybuchu, ani jednej powodzi, nie nastąpiła nawet żadna katastrofa, nie olśniło mnie, nie napisałam książki, nie zakochałam się, ani nawet nie podjęłam żadnej wspaniałomyślnej decyzji. Szczytem moich możliwości było ogolenie nóg.







12 lutego 2011

dzisiaj.




Dzisiaj:
  • przekleństwa: 0
  • wypite herbaty: 3
  • baaardzo ważne rozmowy: 1
  • dobre uczynki: 2
  • znalezione rajstopki dziecięce: 1
  • uśmiechy: miliooony! 



6 lutego 2011

dla nas wieczność to za mało.

Cudowne cztery dni. I tak oto po raz kolejny wracam o 100% pozytywniejsza. No ale o to chyba w tym chodzi. 













I w tym momencie uroczyście obiecuję, że nigdy więcej nie powiem, że Krotoszyn to zadupie.














Tak mi się właśnie przypomniało, że zostawiłyśmy tam to płótno...

Wygrzebałam z szafy ciepłe rękawice, ubrałam dwie pary ciepłych skarpet, dwa ciepłe swetry, ciepłą czapkę, długi szalik, grubą kurtkę i wysmarowałam się kremami. Wyglądałam jak Eskimos i poruszałam się jak pingwin. Pełna dobrych chęci i przyjaźnie nastawiona do świata taszczyłam swój wspaniały aparat i bujałam się po górach. Do tego kupa wspaniałych ludzi, słońce i piękne widoki. Tak właściwie to chyba zdjęcia mówią wszystko co chciałabym powiedzieć. Było bajecznie. I chyba na tym powinnam zakończyć.



2 lutego 2011