slovakia part.2









Wrzesień.
Jeszcze wczoraj wieczór czuć było sierpień, nagrzany beton i słońce trzaskające po twarzy. Dziś nie dosyć, że nas zalało doszczętnie, to jeszcze powietrze zrobiło się przenikliwe, a każdy oddech powoduje lodowe szpilki wbijające się w płuca.
Niedługo jesień. Lubię szurać butami w opadłych liściach, a pierwsze przymrozki niosą ze sobą perspektywę niesamowitej frajdy deptania po zamarzniętych kałużach. Dobra, kłamałam. Z jesienią wiąże się szkoła. A poza tym zwyczajnie nienawidzę zimna, deszczu, szarości i pluchy.

O dziwo w tym roku szkoła okazała się być celnie wymierzonym policzkiem. Pobudziła i otrzeźwiła. 
Nagle jakby słońce zaczęło jaśniej świecić, ptaki głośniej śpiewać, kawa bardziej smakować, sen stał się spokojniejszy, nawet muzyka stała się jakby bardziej odczuwalna. Poczułam się, jakby ktoś wyciął mi wrzoda, który męczył mnie od dwóch lat. Wrzesień. 






5 września 2011