wiosnowstąpienie.



Dziewczyna rozłożyła się na wilgotnej, niemrawej (jeszcze!) trawie. Obgryzając z przejęcia paznokcie, wracała do swoich ukochanych Mraz'owych kawałków.
Wylegiwała się w swojej wiosennej kurteczce wśród malutkich, paskudnych robaczków i czuła się jak księżniczka. W jej uszach dyndały guzikowe kolczyki, a ona była w tym wszystkim odrobinkę zepsuta. Słońce, robactwo i wilgotna od ziemi kiecka. Mnóstwo szczeniackich, materialnych, rozpieszczonych uśmiechów, spośród których każdy był w jakiś sposób niepowtarzalny. Zostało jej do spełnienia życzenie ostatnie, i o to ostatnie właśnie toczyła się w jej głowie wojna... Gdyby kocur znajdował się gdzieś w pobliżu, z pewnością szyderczo błysnąłby zębami. Gołębie złowieszczo nastroszyłyby piórka. Ale nie było kocura, gołębi i pierdolić tą całą wojnę. Wiosna jest!

Mam ochotę założyć rano dres, sportowe buty i biegać słuchając podstarzałych rockmenów, wziąć prysznic, założyć horrendalnie wysokie obcasy i wsiąść w autobus odczytując plan dnia ze swojego szpanerskiego blackberry.
Jednak nie mam fajnych sportowych butów, ani blackberry, ani autobusu do szkoły.
A już przede wszystkim nie mam planu dnia.



21 marca 2011