I spokój. Spokój jest. Biegam.
Bieganie jest trochę jak taniec. Pierwsze ruchy niepewne, niewprawne, powolne poszukiwanie rytmu w każdym kroku. Muzyka w słuchawkach dyktuje tempo, góra dół, stopa za stopą, raz dwa, pięty uderzające lekko o podłoże. I już go mam, rytm jest mój. Płynne, zsynchronizowane ruchy, ciało bawi się muzyką, płuca wypełnione powietrzem. Harmonia z samą sobą. Słońce łaskocze łydki, deszcz chłodzi policzki. I biegnę. Nieważne dokąd. Nieważne jak. Po prostu biegnę. Jest tylko bieg. Tylko ja. Nie ma ludzi. Świat znika. Jestem muzyką, własnym rytmem. Krok za krokiem. Nuta za nutą. Byle dalej. Uciec od smutku. Uciec od myśli. Zostawić w tyle wątpliwości. Biec szybko, aż do utraty tchu. Szybciej. Z całych sił. Gonić słońce, zanurzyć w wolności, schwytać radość. Nigdy nie przestawać. Krok za krokiem. Nuta za nutą.
Chyba to lubię.
18 lipca 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz