tele-rzeczy.






Zaczynam wierzyć w tele-rzeczy.Powoli, bo powoli - ale jednak.
Dnia pewnego - w niejaki poniedziałek - szła sobie Ja ulicą, szła, szła, szła i rozmawiała z Nim przez telefon.
W ręce kubek z kawką, na ramieniu drynda sobie torebka, wirując wokół własnej osi, a między tym samym ramieniem a uchem - przytrzymany telefon, przez który właśnie - wyżej wymieniony - duet rozmawia.
Torebka w swoim zawirowanym tańcu zakręciła się zbytnio i Ja w dziwnych podrygach próbowała ją naprostować na słuszną drogę bycia posłuszną, w rezultacie wylewając na siebie kubek z kawą.
Nim został zrypany z góry na dół, za oblewanie Ja kawą - można w sumie uznać, ze to jego sprawka.
Szczególnie, że gdy Nim dowiedział się, że tak właściwie to plama wygląda jak poczyniona specjalnie - niezbyt się przejął, za to tryskał przez telefon dumą, mocząc Ja ucho, że udało jemu się czynić artyzm na odległość.
Nieporadność nie boli.



5 kwietnia 2011

Brak komentarzy: